Do Chivay dotarlismy wczesnym popoludniem i pospiesznie udalismy sie do goracych zrodel. Godzinka moczenia w 40 stopniwych wodach dobrze wplynela na nasze obolale cialka ☺ Przyznam sie , ze ja pelnej godziny nie wytrzymalam, bo temeratura poza zrodelkiem tez dochodzila do 40 stopni i powoli zaczynalam wygladac jak raczek nieboraczek mimo ze kapelusik ciagle byl (nauczylam sie po przykrych doswiadczeniach z Brazyli! ☺).
Wypluskani i zrelaksowani udalismy sie na obiadek. Bardzo sie uczeszylam, jak zobaczylam, ze restauracja byla typu “jedz ile chcesz” ☺, bo jak wiadomo apetytu mi nie brakowalo ☺! Tyle roznych peruwianskich przysmakow do skosztowania!!!! Wzbudzialm zainteresowanie pan kelnerek, ktore przekonane byly ze pochodze z Kolumbii!!!!! ☺ To pewnie przez ten moj kolumbijski accent! ☺
Po obiadku mielismy sie udac w droge powrotna do Arequipy, ale 2 turystow sie nam gdzies zapodzialo, takze spedzilismy jakies 40 min na poszukiwaniach. I cale szczescie, bo dzieki temu mialam okazje zetknac sie oko w oko z peruwianska lama, ups alpaca to byla (lama just wieksza i ma zaokraglone uszy) ☺ Bardzo sie jej podobaly moje warkocze (taki europejski przysmak ☺)!!!! Mali wlasiciele alpaki i owieczek chetnie nam pozowali do zdjec (za drobna oplata oczywiscie ☺ ).
Okolo 2000 dotarlismy z powrotem do Arequipy, coby nastepnego ranka wyruszyc luksusowym autobusem Cruz Del Sur do Puno, gdzie nad wodami Titicaca mielismy przywitac Nowy 2011 Rok.
Ah….., zapomnialam dodac, ze w drodze powrotnej widzielismy fleminga i wiecej lam ☺