Ica jako miasteczko nic ciekawego, ale turystow przyciaga pobliska oaza Huacachina. W Ice doswiadczamy pierwszego zderzenia z peruwianska rzeczewistoscia. Okazuje sie, ze hostal, w ktorym mamy rezerwacje zostal obrabowany na krotko przed naszym przybyciem, takze zastalismy go pelnego uzbrojonych policjantow. Od miejscowych gapiow dowiadujemy sie szczegolow. Ica podobno slynie z rabunkow szczegolnie w niedziele, a nam akurat wypadlo na niedziele :) Lonely planet nie klamie :) Narzeczony troche panikuje, a ja uwazam ze to teraz najbezpieczniejszy hostal w miescie, bo jakos malo prawdopodobne wydaje mi sie, zeby ktos chcial go obrawowac 2x tego samego dnia!
Do oazy wybieramy sie popoludniem (mnie oczywiscie chodzi o zachod slonca), taksowka 3 kolowa :) Nazywamy ja triciclo. Miejsce przecudne (zdjecia ponizej). Tu po raz pierwszy probuje tzw sandbording :) Narzeczony wykwalifikowany snowboardzista stwierdza, ze mam predyspozycje, ale cierpliwosci mi brak :)
Acha, bym zapomniala! W oazie aparat odmawia mi posluszenstwa! W tedy jeszcze mialam nadzieje, ze to tylko taki maly foch z jego strony, no bo przeciez to nie moglo zdazyc sie w Peru!!!!!